sobota, 1 czerwca 2013

Superbohaterowie są wśród nas

Dziś pora na ranking najlepszych według mnie superbohaterów. Wszyscy są powszechnie znani, większość z nich dostała już osobny film, a wszyscy gościli na łamach komiksu. Niektórzy są zdecydowanie fajniejsi od pozostałych, a oglądając po raz kolejny "Avengersów" uświadomiłam sobie, jak wielkie to mogą być różnice. Zatem przechodzę do sedna dzisiejszego wpisu, czyli do rankingu.

Iron Man - absolutnie mój numer 1. Tony Stark: geniusz, playboy (aczkolwiek z czasem pokazuje nam inną twarz), filantrop. Niezwykle błyskotliwy - w końcu sam skonstruował słynną zbroję. Zaczynał jako prezes firmy produkującej broń, po porwaniu decyduje się zmienić swoje życie: zostaje superbohaterem. W swoim stroju ratuje świat, nie zapomina jednak rzucić złośliwej uwagi. To właśnie poczucie humoru sprawiło, że mam do Iron Mana taką słabość. I oczywiście grający go Robert Downey Jr., także liczę na IV część. Obowiązkowo!

Loki - autor całego zamieszania w "Avengersach". Przybrany brat Thora, z wyraźnym poczuciem odrzucenia i braku akceptacji przez rodzinę. Bez szans na tron (jest młodszy), postanawia się zemścić. I to dosłownie na wszystkich, począwszy od brata na rasie ludzkiej kończąc. Jego los przypomina tragiczne dzieje szekspirowskich bohaterów. Co w nim lubię? Szaleństwo w oczach, determinację i fantazję. Trailer drugiej części Thora sugeruje, że Loki znów namiesza, dlatego nie mogę się już doczekać premiery. :)

Thor -  czas na drugiego syna Odyna. Na skutek spisku brata trafia na Ziemię, gdzie okazuje się, że może jest i bogiem, ale na tej planecie to wcale nie ułatwia życia. Jest nieokrzesany, bezpośredni, ale nie można odmówić mu gustu, jeśli chodzi o kobiety (zakochał się w Natalii Portman, to zdecydowanie świadczy o dobrym guście). Ma magiczny młot, ogromną siłę i grzywę blond włosów. W polubieniu Thora zdecydowanie pomaga Chris Hemsworth, jego postura pozwala nam uwierzyć, że oglądamy potężnego boga pioruna. Jak już wspominałam, czeka nas druga część, także pozostaje odliczać czas do premiery!
Thor też żąda kolejnego filmu!
Batman - etatowy ratownik i ochroniarz miasta Gotham. Mieliśmy już okazję oglądać w tej roli kilku aktorów (Michael Keaton, Val Kilmer, George Clooney, a najnowszą twarzą Bruce'a Wayne'a był Christian Bale). Cechy stałe: sierota z ogromnym majątkiem i traumą po stracie rodziców, z zamiłowaniem do pięknych kobiet i ekstrawaganckich aut (Batmobil i wszystko jasne). W ciągu dnia businessman, nocami skrywa twarz pod osłoną maski i kiedy na niebie pojawia się znak nietoperza, rusza do akcji. Batman jest niezwykle ludzki, ma wyrzuty sumienia, wątpliwości, cierpi, ale mimo tego jest bohaterem, który walczy z szalonym Jokerem czy Człowiekiem dwie twarze. Oficjalnie czasami  bierze urlop, ale tak naprawdę zawsze na posterunku. 

Hulk - tu mam dylemat. Jeśli miałabym brać pod uwagę dwa pełnometrażowe filmy, to wtedy Hulk uplasowałby się w rankingu niżej, ale biorę pod uwagę "Avengersów", gdzie Mark Ruffalo totalnie mnie kupił swoją wersją dr Bruce'a Bannera. Nie wiem, co tym razem zadziałało: zapiski w scenariuszu, świetne efekty specjalne, połączenie elementów komediowych i dramatycznych (dla przypomnienia: po przemianie dr Banner zamienia się w ogromnego, zielonego potwora, który niszczy wszystko na swojej drodze, a przy okazji uniemożliwia samobójstwo) czy w końcu wygląd aktora. Najnowsza wersja Hulka jest według mnie najlepsza i liczę, że ten nietuzinkowy bohater dostanie jeszcze jedną szansę na samodzielny film, oczywiście w komplecie z Markiem Ruffalo. 

Wolverine- istnieje cała grupa X-Menów, do ich grona należy m. in. Storm (Halle Berry), Mystique (Rebecca Romijn-Stamos, a w najnowszej wersji Jennifer Lawrence), Magneto (Ian McKellen, a obecnie Michael Fassbender), ale to Wolverine (Hugh Jackman) jest niekwestionowaną gwiazda cyklu. Facet z przeszłością, skrywający tajemnice, z bujną brodą i metalowymi szponami. Ah, nie mogę zapomnieć o wyjątkowej muskulaturze. Dodajmy do tego naturalny urok Jackmana i jego szelmowski uśmiech, a mamy przepis na sukces. Trzeba przyznać, dość spory sukces: Wolverine był obecny w trylogii X-Menów, dostał swój własny film (Wolverine: Geneza), a na premierę czeka kolejna część jego przygód. Byle do premiery!


Spider-Man - jeden z najsłynniejszych nerdów w kinie, czyli Peter Parker (Tobey Maguire, a  w nowej wersji Andrew Garfield) zostaje pewnego dnia ugryzionego przez pająka. Nagle zdobywa niesamowite umiejętności, potrafi zrobić pajęczą sieć, wspinać się po ścianach, co pomaga mu w ratowaniu świata. Na jego drodze stają naprawdę rozmaite osobniki, jak choćby Zielony Goblin czy Człowiek Jaszczur. Czekam na nową część (sporo tych premier oczekuję), bo Spider-Man w wykonaniu Maguiere'a niezbyt mnie przekonał. Co innego Andrew Garfield ;)

Kapitan Ameryka - Steve Rogers (Chris Evans) wyróżniał się na tle kolegów: był niski i chudy, dlatego zrozumiałe wydaje się, że nie został przyjęty do wojska. Rogers był jednak uparty, w końcu była wojna, a on chciał się przysłużyć ojczyźnie. Takim sposobem trafił do eksperymentalnych badań, dzięki którym stał się wzorem żołnierza. Rząd postanowił wykorzystać naukowy sukces i zaczęli promować go jako Kapitana Amerykę, źródło pokrzepienia dla zmęczonego wojną narodu. To było dla niego za mało, postanowił ruszyć na front. Efekt był taki, że na ładnych kilkadziesiąt lat został zakuty w taflę lodu (wskazówka: zwykłym śmiertelnikom nie radzę rozbijać się nad biegunem, do przeżycia potrzebne są pewne zmiany w dna i tarcza z amerykańską flagą), aż został cudownie odkryty i dostał szansę wykazania się: pojawił się w "Avengersach", aby razem z pozostałymi ocalić świat przed władczymi zapędami Lokiego. Biografia jest dość imponująca, ale sam Kapitan Ameryka jest wyjątkowo irytującym, nudnym i nijakim bohaterem. Nie potrafi żartować, wszystko traktuje niezwykle poważnie, jest sztywny i ma o sobie bardzo duże mniemanie. Najgorzej wypada w scenach grupowych, blednie zwłaszcza przy Iron Manie. Podobno ma dostać kolejny, własny film, ale na tę premierę nie czekam jakoś wyjątkowo. 

Zielona Latarnia - już sama nazwa wskazuje, czego możemy się spodziewać. A miało być tak pięknie: znany komiks, obsada pełna gwiazd (Tim Robbins, Mark Strong, Angela Basett i w końcu ulubieniec damskiej części publiczności, Ryan Reynolds w tytułowej roli), specjaliści od efektów specjalnych i całkiem spory budżet. Co zatem nie wyszło? Ciężko stwierdzić. Może to kwestia idiotycznego scenariusza? Może kiepskie efekty? A może wszystko nie zadziałało tak, jak trzeba? Nie wiem, ale to jeden z najgorszych filmów na podstawie komiksu, i nie tylko, jakie widziałam. Nie dziwi zatem decyzja o braku kontynuacji. 

Super - dziewiątka za nami, a tymczasem Wszystkim życzę wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka! :)

2 komentarze:

  1. Ryan Gosling nie grał w Green Lanternie :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście chodziło mi o Ryana Reynoldsa ;) późno pisałam wpis, stąd ten błąd ;) dzięki za zwrócenie uwagi ;)

      Usuń