czwartek, 31 stycznia 2013

Zaśpiewaj ze mną, Pocahontas!

Filmy z wytwórni Disney'a są super. To wiedzą wszyscy. A dlaczego tak się dzieje? Jest wiele istotnych elementów, ale dziś chcę się skupić na jednym. Na muzyce. Piosenki z bajek towarzyszyły mi całe dzieciństwo, niektórych słucham do dziś. Skąd ich fenomen? Wspaniali kompozytorzy, mądre i zabawne teksty, rewelacyjne wykonania. Tylko tyle i aż tyle. Czas na spis utworów, które moim zdaniem są najlepsze.

Na sam początek utwór z filmu, który ma specjalne znaczenie dla filmowego maniaka, jakim jestem - to właśnie na "Królu lwie" byłam pierwszy raz w kinie. Soundtrack jest wspaniały (muzykę skomponował Hans Zimmer!), wszystkie utwory są rewelacyjne. Ciężko mi wybrać ulubiony, ale postawię na klasyka - wielkie brawa dla Eltona Johna za przepiękną piosenkę o miłości, absolutny klasyk!

Kolejny na liście jet utwór wykonywany przez Frollo w "Dzwonniku z Notre Dame". Jak pierwszy raz oglądałam ten film, byłam bardzo mała, ale do tej pory pamiętam, że kiedy słuchałam tego wykonania miałam gęsią skórkę. Jest niesamowite. A kiedy była już starsza dostrzegłam cały wachlarz emocji targających postacią. Istna perełka!

Kolejną bajką, do której mam ogromny sentyment i słabość, jest "Herkules". Disneyowska wersja mitu o herosie pełna jest świetnych piosenek (np "Od zera do bohatera", "Droga mi nie straszna"), ale absolutnym klasykiem jest utwór "Ani słowa" w wykonaniu Natalii Kukulskiej. Rewelacja! :)

Nie mogę zapomnieć o "Tarzanie" - Phil Collins świetnie się spisał komponując ścieżkę dźwiękową, praktycznie wszystkie kawałki są warte wspomnienia, ale mój ulubiony to "Człowieka syn" :)

Muszę wspomnieć również o czarnowłosej wojowniczce, czyli o "Mulan". Ponownie, wszystkie piosenki są świetne, ale jedna jest wyjątkowa. Mam na myśli "Zrobię mężczyzn z was" -  w tym utworze jest moc!

Jedna z najbardziej romantycznych scen w historii kina jest w filmie "Zakochany kundel". Kolacja przy świetle księżyca, spaghetti, klopsik i ta piosenka. Po prostu magia!

Bardzo wesołym utworem jest piosenka z filmu "Zaplątani" - "Marzenie mam". W tej bajce jest kilka fajnych piosenek (jedna z nich była nawet nominowana do Oscara), ale to właśnie ten kawałek zapadł mi najbardziej w pamięć. Skoczny, zabawny, energetyczny - zawsze poprawia mi humor.

Nigdy nie byłam wielką fanką "Małej syrenki", ale piosenka śpiewana przez Sebastiana jest cudowna :)

Na sam koniec moja ulubiona piosenka - absolutny klasyk. Zachwyca do dziś, ogromna w tym zasługa Edyty Górniak, która zaśpiewała po prostu wspaniale. W "Pocahontas" są same świetne utwory, każdy z nich zasługuje na uznanie, ale to właśnie "Kolorowy wiatr" jest tą przysłowiową wisienką na torcie. Nie znam osoby, której by się on nie podobał. Re-we-lac-ja!

Na tej liście brakuje wielu utworów, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ciężko jest jednak wypisać je wszystkie, bo jak już wcześniej wspominałam, w każdym filmie jest więcej niż jedna dobra piosenka. Dlatego spis jest ograniczony, co nie znaczy, że nie lubię wielu innych utworów. A jakie są Wasze ulubiony piosenki z bajek Disney'a? :)

środa, 30 stycznia 2013

The Ellen Degeneres Show

Każdy ma swoje sposoby na pozbycie się złego nastroju. Do moich należy czekolada, oglądanie filmów, podróże (albo chociaż ich planowanie, wyszukiwanie noclegów czy połączeń od razu podnosi mój poziom endorfin),"Przyjaciele" (zarówno ci najprawdziwsi, jak i zwariowana szóstka z Nowego Jorku) oraz jedna blondynka. Tą blondynką jest Ellen Degeneres.
Od czego by zacząć - Ellen jest niesamowita. Potrafi rozmawiać ze swoimi gośćmi i wyciągnąć od nich wiele informacji, których nie chcieli zdradzić nikomu innemu. To w jej programie Pink po raz pierwszy oficjalnie przyznała, że jest w ciąży, Katherine Heigl, że adoptuje dziecko, a Ellen Pompeo pierwszy raz pokazała, jak wygląda jej córeczka. Gwiazdy uwielbiają przychodzić do Ellen, zresztą nikogo to nie dziwi, wystarczy obejrzeć jeden odcinek. Na sam początek piosenka i obowiązkowy taniec gospodyni i jej gościa, potem śmieszna rozmowa, a na sam koniec jeszcze upominek. Kto by tak nie chciał? Ellen kocha nie tylko swoich gości, ale również widzów - to z myślą o nich wymyśla dla swoich rozmówców szalone zadania. Chcecie zobaczyć, jak Wasza ulubiona aktorka udaje odgłosy kaczki albo delfina? Nic prostszego, włączcie Ellen! Moją ulubioną częścią jest moment straszenia gościa - nie wiem, kto ma większą radość, widzowie czy prowadząca. Ona naprawę uwielbia straszyć! A widok twarzy osoby przestraszonej przez gigantycznego misia albo pszczołę - bezcenny! Zresztą tu możecie zobaczyć, jak komicznie wyglądają skaczący ludzie ;)
Talk show Ellen to nie tylko znani goście, ale również wizyty zwykłych obywateli - co ciekawe, ich również nie omijają szalone konkursy. Bardzo często osoby zgromadzone na widowni zostają obdarowane przez Ellen różnymi gadżetami. Czasami bywa bardzo wzruszająco, nie omijane są tematy wyjątkowo przykre (jak kiedy samobójstwo popełnił nastolatek szykowany przez kolegów, że jest gejem - Ellen, która jest lesbijką, wygłosiła przejmujący monolog o tolerancji, który poruszył bardziej niż apele polityków). Bardzo lubię w niej to, że otwarcie mówi o swoich przekonaniach i wartościach - że wszystkim należy się szacunek, niezależnie od płci, wieku, koloru skóry czy orientacji seksualnej. Potępia przemoc, zastraszanie i nietolerancję. Walczy o podstawowe prawa każdego człowieka - może dlatego tak wiele osób ją popiera i się z nią zgadza. Ja również. W większości jednak Ellen Degeners Show to program, który naładuje Was pozytywną energią na długo. Wystarczy zobaczyć wyznanie Kristen Bell na temat leniwców albo posłuchać piosenki skomponowanej przez Taylor Swift i Zaca Efrona (jak Ellen to robi, że mogę oglądać ten filmik ciągle, a ja nawet nie lubię tej dwójki!).
Na koniec ostrzeżenie - Ellen uzależnia! :)

wtorek, 29 stycznia 2013

Jess i chłopaki

Moja sesja powoli zbliża się do końca - z tej okazji postanowiłam dzisiaj zrobić sobie małą przerwę. Nadrobiłam serialowe zaległości i obejrzałam pierwsze trzy odcinki serialu "Jess i chłopaki" (oryg. "New Girl").
Jess (Zooey Deschanel) właśnie rzucił chłopak. Poszukując nowego lokum trafia do mieszkania zamieszkiwanego przez trzech chłopaków - Nicka (Jake Johnson), Schmidta (Max Greenfield) i Wiinstona (Lamorne Morris). Ich znajomość nie układa się jednak najlepiej, Jess bowiem nie jest wymarzoną współlokatorką. Jakby to powiedzieć, jest dziwiakiem - uroczym, ale dziwiakiem. Ciągle śpiewa (ułożyła nawet piosenkę o sobie), czasem najpierw coś robi, a potem myśli, a na wesele do ślicznej sukienki dobrała sztuczne wampirze zęby. Co wyniknie z tej znajomości? I kto kogo pierwszy doprowadzi do szału? A może to jednak początek pięknej przyjaźni?
Na sam początek - uwielbiam Zooey Deschanel. Jest śliczna, zabawna i urocza. Mimo, że Jess jest czasami irytująca, nie można odmówić jej uroku. A że chwilami się idiotycznie zachowuje - cóż, kto tak nie robi? Spodobał mi się też scenariusz, żarty są naprawdę zabawne, a nie żenujące. Co do męskiej części tej niezwykłej grupy - jak na razie moim ulubieńcem jest Nick. Obejrzałam dopiero pierwszych kilka odcinków, ale jestem zdecydowanie na tak. Jest wesoło, z klasą, bez nadęcia. Nie mogę się doczekać, aż zdam ostatni egzamin i będę mieć czas na kolejne spotkania z Jess i chłopakami.

niedziela, 27 stycznia 2013

Szata zdobi człowieka, czyli najpiękniejsze filmowe kreacje

Wszyscy dobrze wiedzą, jak istotną rolę w filmie odgrywają kostiumy. I bez znaczenia jest to, czy to film historyczny, kostiumowy, czy całkiem współczesny. Stroje uzupełniają bohaterów, często mówią nam o nich więcej niż ich zachowania. Niektóre filmowe kreacje to prawdziwe perełki, dzieła sztuki. Zapadają w pamięć, zyskują status kultowych, a nam zdecydowanie uprzyjemniają oglądanie. Dlatego czas najwyższy na subiektywny spis moich ulubionych filmowych kostumów.

Zacznę od mojej ulubionej dziewczyny Bonda, czyli Elektry King z filmu "Świat to za mało". Jej wszystkie stroje są świetne (chociażby płaszcz ze sceny pogrzebu), ale TA sukienka jest absolutnie zachwycająca. 

Skoro przy Bondzie jestem, czas na Vesper Lynd z "Casino Royale". Podobnie jak Elektra, garderoba panny Lynd jest świetna, ale to dzięki TEJ sukience nikt nie może oderwać od niej wzroku, gdy w czasie pokera podchodzi do stolika i wita się z Jamesem. Zresztą, czy ktoś się w ogóle temu dziwi?

Kontynuując temat zjawiskowych sukienek, nie mogę pominąć najpiękniejszej zielonej sukni w historii kina. Miała ją na sobie Cecilia Tallis w "Pokucie". Nie wiem, czy ta sukienka robiłaby podobne wrażenie na kimś innym - może to kwestia bardzo szczupłej figury Keiry Knightley, a może konkretnej sceny, ale trzeba przyznać, że o tej kreacji zapomnieć się nie da.

W kwestiach strojów i świetnego w nich wyglądania niekwestionowaną królową jest Audrey Hepburn. Czegokolwiek na siebie nie założyła, wyglądała olśniewająco - niezależnie, czy była to balowa suknia, spódnica czy spodnie. Wszyscy doskonale pamiętają kultową scenę z filmu "Śniadanie u Tiffany'ego", gdzie w pięknej, czarnej sukience ogląda wystawę w salonie jubilerskim. Klasyka! To dzięki niej trencz Burberry zyskał nieśmiertelność. Mnie najbardziej podobała się jednak w "Sabrinie" - sukienka autorstwa Givenchy jest absolutnie zachwycająca!

W filmach bardzo często możemy oglądać ceremonie ślubne. Było wiele panien młodych, niektóre lepiej ubrane od innych. Mnie zachwyciła ta, którą Fleur Delacuor miała na sobie w "Harrym Potterze i Insygniach Śmierci". Owszem, jest bardzo podobna to sukni zaprojektowanej przez Alexandra McQueena, co nie zmienia faktu, że jest naprawdę piękna.

Filmowe kreacje to nie tylko suknie. Udowodnili to twórcy "Piratów z karaibów". Obłędne stroje kapitana Jacka Sparrowa to jedno, ale wspaniały płaszcz Elizabeth Swann powoduje u mnie ukłucie zazdrości. Czy ktoś może wie, gdzie mogę taki dostać?
Na koniec tej siódemki będzie stylizacja Andy z filmu "Diabeł ubiera się u Prady". Twórcy zaserwowali nam pokaz mody z najwyższej półki, prawie każdy strój jest świetny. Moim ulubionym jest żakiet i skórzane legginsy. Jest modnie, klasycznie, ale i z pazurem. Brawo Andy!



To tylko wybrana przeze mnie siódemka - pięknych filmowych kostiumów jest wiele, wiele więcej. Z niecierpliwością oczekuję premiery "Wielkiego Gatsby'ego" - stroje zaprojektowała sama Miuccia Prada! Zwiastuny są nad wyraz zachęcające - czeka nas modowa uczta! A tymczasem mam pytanie - jaki strój z filmu jest Waszym ulubionym? ;)

sobota, 26 stycznia 2013

Les Miserables. Nędznicy

Jednym z moich ulubionych sposobów spędzania urodzin jest wizyta w kinie. Dlatego wczorajsze popołudnie spędziłam z Siostrzyczką oglądając jednego z oscarowych faworytów - "Les Miserables. Nędznicy" w reżyserii Toma Hoopera.
Jean Valjean (Hugh Jackman) po 19 latach zostaje wypuszczony na wolność. Skazany za kradzież chleba wreszcie może być znowu wolnym człowiekiem - no właśnie nie do końca. Javert (Russell Crowe) informuje go. że do końca życia musi się meldować i dalej wykonywać ich rozkazy. Zapamiętaj to sobie dokładnie, więźniu 24601! Valjean tuła się po kraju nigdzie nie mogąc znaleźć schronienia (żółte dokumenty wskazują na kryminalną przeszłość), jedyną osobą, która wyciąga do niego rękę, jest biskup (Colm Wilkinson). Nawet kiedy Valjean kradnie z kościoła srebro, ratuje go przed więzieniem twierdząc, że to faktycznie był prezent. Zdziwiony i zawstydzony Jean postanawia odmienić swoje życie - kiedy ponownie go spotykamy 8 lat później, jest cenionym obywatelem. Co jednak z Javertem? Czy przestanie go ścigać?
Fabuł wystarczy, jeśli ktoś widział już "Nędzników" w innej wersji albo czytał książkę, to doskonale wie, co się wydarzy, a jeśli film Hoopera będzie pierwszym zetknięciem z historią Valjean'a, to dalszy opis zepsuje niespodziankę. Czas na plusy i minusy. Plusem jest zdecydowanie to, że w filmie zrezygnowano z dialogów. W większości musicali piosenki stanowiły dopełnienie rozmów, tu są jedyną formą komunikacji między bohaterami (na palcach jednej ręki można policzyć wypowiedzi, które zostały wypowiedziane, a nie zaśpiewane). Aktorzy wszystkie utwory nagrywali a capella (na planie siedział muzyk i grał na pianinie, oni mieli w uszach słuchawki, a dopiero na samym końcu w czasie montażu dodano muzykę nagraną przez orkiestrę), co daje naprawdę niesamowity efekt. Nie koncetrowali się na synchronizacji ust z gotową wersją utworu, ale skupili się na graniu. W ich głosach słychać emocje, widać je na twarzy - większość ujęć to zbliżenia. Przyznaję, czasami było trochę nierówno, ale dzięki temu było to zdecydowanie bardziej wiarygodne niż gdybyśmy usłyszeli idealną wersję, poprawioną 20 razy w studio nagraniowym. Najlepiej to widać w przypadku najbardziej znanego utworu z "Nędzników", czyli "I dreamed a dream". Wykonanie Anne Hathaway - filmowa Fantine - rozłożyło mnie na łopatki. Nie śpiewa jak operowa solistka, ale w jej głosie słychać ból, rozczarowanie, strach, rozpacz. Każda nuta jest niesamowita. Najsłabiej wg mnie wypadła Amanda Seyfried jako Cosette, była jakaś taka mdła. Nie zawiódł oczywiście Hugh Jackman, ale facet, który jest gwiazdą Broadwayu nigdy w takich sytuacjach nie zawodzi. Uroczy był Eddie Redmayne jako Marius (i małą dygresja: on ma 31 lat! pakt z diabłem podpisał czy co?), zaś Aaron Tweit, czyli filmowy Enjorlas, cały czas wywoływał u mnie śmiech. Śpiewał dobrze, ale ta fryzura... W loczkach zdecydowanie mu nie do twarzy. Przed filmem czytałam opinię, że wielu osobom nie spodobał się wybór Heleny Bohnam Carter i Sashy Baron Cohena do roli Thenardierów - moim zdaniem wypadli znakomicie. Największymi perełkami są dla mnie jednak Eponine i Gavroche. Samantha Barks jest cudowna, rewelacyjnie śpiewa, jest śliczna (dużo ładniejsza od Seyfried), no i ma zadziwiająco chudą talię. Zaś Gavroche - Daniel Huttlestone skradł moje serce! Jest absolutnie zachwycający! Nie dziwię się nominacjom za scenografię czy kostiumy - naprawdę robią wrażenie. Ach, i najważniejsze - piosenki! Od wczoraj chodzą mi po głowie, zwłaszcza "Do you hear the people sing?". Niektórzy narzekali na długość filmu - ja nie wiem, kiedy minęły te prawie 3 godziny. Nic mi się nie dłużyło - pewnie dlatego, że to naprawdę dobry film! A na sam koniec - mój ukochany Gavroche!
Viva la France!

czwartek, 24 stycznia 2013

Metryka nie jest wcale taka istotna, czyli intrygujący panowie w starszym wieku

Dzisiejszy wpis będzie swoistą kontynuacją tego wczorajszego. Czas na spis mężczyzn, którzy mimo mocno dojrzałego wieku cały czas mają w sobie to coś (do poniższej listy oczywiście należy dopisać wczorajszą czwórkę).

Na sam początek Jack Nicholson (rocznik 1937). To nie jest najprzystojniejszy aktor, wiele osób stwierdzi wręcz, że wcale nie jest przystojny. A ja się zapytam: i co z tego? Połączenie aktorskiego geniuszu, niezwykłej charyzmy i niesamowitego głosu daje nam mieszankę wybuchową. No i to szaleństwo w oczach. Szkoda, że ostatnio tak rzadko pojawia się na ekranie.

Kolejnym aktorem jest Anthony Hopkins (rocznik 1937). To też nie jest typ klasycznego amanta. Niezbyt wysoki (174cm), nie wyróżnia się na pozór niczym szczególnym. Dla mnie jest to jednak przykład tego, co dobry aktor (a Anthony Hopkins jest aktorem wybitnym) potrafi zrobić ze swoim głosem i wyglądem. Kompletna zmiana wizerunku dla potrzeb roli to dla niego żaden problem - najczęściej jest obsadzany w rolach tak zwanych charakterystycznych, jak choćby kultowy już Hannibal Lecter, ale zachwyca również w zupełnie innym repertuarze, czego najlepszym przykładem jest film "Okruchy dnia". Poza tym, podobnie jak w przypadku Nicholsona, ma naprawdę niesamowity głos i hipnotyzujące spojrzenie, a to jest wg mnie dużo istotniejsze niż budowa atlety.

Skoro jestem przy europejczykach, czas na Alana Rickmana (rocznik 1946). Po raz kolejny to nie jest typ amanta. Krzywy zgryz, małe oczy, ale nikt przecież nie twierdzi, że to zawsze musi być amant. Ten niezwykle utalentowany Brytyjczyk potrafi zmienić się dla roli, w każdej być tak samo wiarygodny - nieważne, czy jest niemieckim terrorystą, profesorem z Hogwartu czy szeryfem z Nottingham. Swoją wadę - a konkretnie wadę zgryzu - przerobił w zaletę, jego sposób mówienia jak tak charakterystyczny, że wszędzie można go rozpoznać. Ah, i zapomniałabym, ma niesamowitą barwę głosu. Tak, on też.

W tym spisie nie może zabraknąć niesamowitego Gary'ego Oldmana (rocznik 1958). To jeden z największych kameleonów aktorskich, jakich wydał świat. Powstał nawet żart, że Akademia Filmowa nie nagrodziła Oldmana za rolę, bo nikt się jeszcze nie zorientował, że te wszystkie świetne role zagrał jeden facet. Przerażał w "Leonie zawodowcu", intrygował w "Gangsterze", dał się polubić w "Harrym Potterze", w "Mrocznym Rycerzu" pomagał samemu Batmanowi, a rolą w "Szpiegu" rozłożył wszystkich na łopatki. Na ekranie hipnotyzuje i przykuwa, no i oczywiście ma cudowny, niski głos. 

Na koniec kolejny Brytyjczyk, czyli Michael Caine (rocznik 1933). Wysoki, z akcentem klasy robotniczej (przeczytacie o tym w każdej artykule, naprawdę, jakby to była jakaś zbrodnia), obiektywnie mówiąc, przystojniak z niego nie jest. I trudno, ważniejsze, że jest zdolny, z błyskiem w oku, wiarygodny. Na szczęście dla nas nie wybiera się na emeryturę - bardzo miło z jego strony, brakowałoby mi jego cudownego głosu. 

Przejrzałam ten ranking jeszcze raz i można tu zobaczyć pewne zależności. Po pierwsze, większość z nich to Brytyjczycy. Każdy z nich ma naprawdę świetny głos (to akurat podobno przez język angielski, wg niektórych osób mówienie w tym języku powoduje u mężczyzn niską barwę). Wszyscy są rewelacyjnymi aktorami, nawet jeśli występują w kiepskim filmie - co czasem im się zdarza - prawie nigdy nie można zarzucić czegoś ich występom. Może w tym tkwi ich sekret? Od ładnej buzi ważniejszy jest talent? Tego nie wiem, wiem jednak na pewno, że ich widok na ekranie za każdym razem sprawia mi ogromną przyjemność.

środa, 23 stycznia 2013

Mężczyźni jak wino, czyli im starsi, tym lepsi

Zapowiedź "Twierdzy" w telewizji (dla zainteresowanych: sobota, tvp1) przypomniała mi, jak przystojnym facetem jest Sean Connery. Niby nic nadzwyczajnego, ale niezwykłe jest to, ile lat ma już ten gentlemen - jako uciekinier z Alcatraz miał ich 66 (teraz ma 82!). Wbrew pozorom oprócz niego jest kilku panów, którzy z wiekiem wyglądają coraz lepiej. Czas na subiektywny przegląd przystojniaków, którzy 18-ste urodziny mają dawno za sobą.

Na sam początek Sean Connery (rocznik 1930). Pierwszy raz zetknęłam się z nim w Bondzie i nie powiem, zrobił na mnie wrażenie. Wysoki, z błyskiem w oku, z niesamowitym głosem - ale to nic w porównaniu z tym jak wyglądał w "Twierdzy". W jego przypadku zasada "im starszy, tym lepszy" działa znakomicie. Od kiedy osiwiał wygląda dużo, dużo lepiej, szkoda tylko, że tak rzadko pojawia się na ekranie.
Młody Sean Connery

i ten trochę starszy
 Kolejny na mojej liście jest George Clooney (rocznik 1961). Kiedy pierwszy raz zobaczyłam go w "Ostrym dyżurze" wydawał mi się w porządku, nawet bardzo w porządku. Wszyscy jednak przyznają mi rację, że znacznie lepiej prezentuje się teraz. Siwe włosy wcale nie zepchnęły go z list najseksowniejszych, wręcz przeciwnie. Może to włoski tryb życia (aktor ma posiadłość nad jeziorem Como), a może status wiecznego kawalera Hollywood (miał co prawda żonę, ale mało kto już o niej pamięta, a zakłady o to, kiedy George ponownie stanie na ślubnym kobiercu, są już legendarne), ale Clooney naprawdę wygląda coraz lepiej.
Clooney jako dr Ross
i na tegorocznej gali rozdania Złotych Globów

W tym rankingu nie może zabraknąć również Roberta Downey Jr. (rocznik 1965). Jego kariera miała wyjątkowo burzliwy przebieg - najpierw sukces (Chaplin), potem uzależnienie od narkotyków i alkoholu, a w końcu tryumfalny powrót. Rolami Iron Mana i Sherlocka Holmesa na nowo podbił serca publiczności - nie przeszkodził mu w tym wiek, moim zdaniem dojrzałość to tylko i wyłącznie zaleta. 
Młody Robert
i wersja aktualna

W tym spisie nie może zabraknąć mojego ukochanego Johnny'ego Deppa (rocznik 1963). W tym przypadku jestem nieobiektywna - kocham tego faceta, uwielbiam  wszystkie jego role i wcielenia. Muszę jednak przyznać, że o wiele bardziej podoba mi się teraz niż w wieku 20 lat (jego 20 lat oczywiście ;D). Johnny jest jak wino, które sam wytwarza - im starszy, tym lepszy!
Johnny kiedyś
Johnny teraz
To zaledwie czterech przystojniaków, ale jest ich o wiele więcej (chociażby Ryan Gosling - jego zdjęcia z młodości wcale nie zapowiadają, że wyrośnie z niego taki przystojniak). Zauważyłam też, że na liście są wyłącznie panowie po 40 - tak, przyznaję się, zdecydowanie bardziej podobają mi się starsi. Dlatego kolejny wpis o aktorach, którzy mimo tego, że mogliby być moimi dziadkami, powodują u mnie szybsze bicie serca. A na sam koniec pytanie - kto wg Was powinien się znaleźć na tej liście?

poniedziałek, 14 stycznia 2013

70. ceremonia rozdania Złotych Globów

Dzisiejszej nocy miała miejsce 70. ceremonia rozdania Złotych Globów. To najważniejsze obok Oscarów nagrody w Hollywood. Nie powinno zatem nikogo dziwić, jak tłumnie zjawili się wszyscy na tej wyjątkowej gali. Czy nagrody przyznane przez Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej pokryją się z wyborem Akademii? W tym roku było kilka niespodzianek. Przede wszystkim porażka "Lincolna", na 7 nominacji film dostał tylko jedną nagrodę - za pierwszoplanową rolę Daniela Day-Lewisa z dramacie. Ze smakiem obeszli się również twórcy "Poradnika pozytywnego myślenia", jedyną nagrodę zgarnęła Jennifer Lawrence za pierwszoplanową rolę w komedii lub musicalu. Niekwestionowanym zwycięzcą został pominięty przez Akademię Ben Affleck - otrzymał Złotego Globa za reżyserię (pokonał takich wyjadaczy jak Steven Spielberg czy Ang Lee), a "Argo" wygrało w kategorii najlepszy dramat.
Drugim wygranym został film "Les miserables: nędznicy" - wygrali w kategorii najlepsza komedia lub musical, aktor w komedii lub musicalu oraz aktorka drugoplanowa w komedii lub musicalu. Trzeba przyznać, że entuzjazm Anne Hathway był ogromny, jej emocjonalna przemowa pokazała, jak bardzo zależało jej na wygranej. Skoro jestem przy przemowach - chaotyczna wypowiedź zdziwionego Bena Afflecka była urocza, a podziękowanie złożone żonie (You're my everything) było naprawdę urocza. Ben zapomniał podziękować producentom swojego filmu, na szczęście tę małą pomyłkę naprawiła jego małżonka, która prezentując nagrodę dla najlepszego aktora na początku powiedziała, że dziękuje producentom i przeprasza, że jej mąż zapomniał to zrobić. Uhonorowana nagrodą za całokształt Jodie Foster zaskoczyła wszystkich po raz pierwszy publicznie przyznając się, że jest lesbijką oraz mówiąc o swojej matce. Wzruszającą mową uraczyła nas Jessica Chastain (najlepsza aktorka w dramacie za film "Wróg numer jeden"), wszystkich rozbawiła Jennifer Lawrence, a niezawodny jak zawsze Quentin Tarantino był chyba równie zaskoczony Globem za scenariusz jak wszyscy widzowie (Quentin nie jest ulubieńcem HFPA).
 Oprócz nagród za kinowe kreacje na gali zostali nagrodzeni aktorzy telewizyjni. W przypadku filmów ciężko mi chwilowo ocenić, czy wszystkie statuetki trafiły w dobre ręce (większość nominowanych filmów dopiero czeka na polską premierę), w przypadku seriali miałam kilka swoich typów. Niestety, twórcy "Teorii wielkiego podrywu" i Jim Parsons (czyli serialowy dr Sheldon Cooper) tym razem wrócili do domu z pustymi rękami. Kolejny raz tryumfatorką została Claire Danes (4 nominacja, 4 nagroda) za rolę w "Homeland". Oprócz niej nagrodę dostał jej kolega z planu Damien Lewis, a "Homeland" zgarnął nagrodę w kategorii serial dramatyczny. Lena Duhnam, reżyserka i twórczyni serialu "Dziewczyny" wygrała w kategorii najlepsza aktorka w komedii, a jej produkcja to laureat kategorii najlepszy serial komediowy lub musical. Kevin Costner wygrał nagrodę dla najlepszego aktora w w miniserialu lub filmie telewizyjnym, zaś Julianne Moore pokonała rywalki dzięki roli Sary Palin w filmie "Zmiana w grze".
 Gala rozdania Złotych Globów jest nietypowa - nominowani i zaproszeni goście siedzą przy okrągłych stołach, jedzą, piją, plotkują. Panuje dość luźna i przyjacielska atmosfera, dlatego prowadzeni powinni dostosować się do klimatu. Tina Fey i Amy Poehler, czyli tegoroczne gospodynie, rozłożyły wszystkich na łopatki. Nie było dla nich żadnej świętości (a żart o Bigelow i Cameronie? To było naprawdę mocne). Szkoda, że one same pojawiały się na scenie tak rzadko - w internecie królują opnie, że te dwie panie powinny prowadzić wszelkie możliwe gale. Co do prezenterów - czytanie z promptera nie jest zbyt fajne, dlatego większość z nich wyszła na sztywniaków (brawa dla Salmy Hayek i Paula Rudda, ze nie poddali się mimo awarii sprzętu). Tina i Amy - dobra robota!
 
Listę wszystkich nagrodzonych znajdziecie tu: http://www.goldenglobes.org/2012/12/nominations-2013/

piątek, 4 stycznia 2013

Pogoda dla bogaczy

Dziś czas na historię rodziny Jordachów czyli "Pogodę dla bogaczy" Irwina Shaw.
Aksel Jordach jest spełnionym piekarzem, jego dzieci mają jednak większe ambicje. Rudolf zaczyna karierę w polityce i biznesie, Gretchen szuka spełnienia w teatrze, zaś Tomas nie unika bójek ani kłopotów. Jak potoczy się ich życie? Czy osiągną wymarzony sukces? "Pogodę dla bogaczy" pierwszy raz przeczytałam kilka lat temu na wakacjach i pochłonęłam ją w 2 dni. Trzytomowa saga wciągnęłam mnie bez reszty. Każda z postaci jest wyjątkowa, ma swoje wady i zalety. Ich historia jest naprawdę niesamowita, możemy również zobaczyć, ja się zmieniały się Stany Zjednoczone. To świetna pozycja w takie deszczowe dni jak dziś.

środa, 2 stycznia 2013

Cztery gwiazdki / Four christmases

Święta się wprawdzie już skończyły, ale ja jeszcze tkwię w świątecznym nastroju, dlatego dziś recenzja filmu, który oglądałam wczoraj - "Cztery gwiazdki" w reżyserii Setha Gordona.
Kate (Reese Witherspoon) i Brad (Vince Vaughn) są dwójką zakochanych w sobie ludzi. Nie planują ślubu ani dzieci, bo tak im wygodnie. Łączy ich wiele, między innymi niechęć do spędzania świąt Bożego Narodzenia ze swoimi rodzinami. Co roku wybywają na egzotyczne wakacje, a bliskim mówią, że jadą ratować sieroty w Birmie albo szczepić dzieci w Chinach. Tym razem jednak plan urlopu na Fidżi się nie powiódł - lotnisko jest sparaliżowane przez mgłę, a na dodatek reporterka pokazuje Kate i Brada, jak w wakacyjnych strojach szukają nowego połączenia na rajską wyspę. Alibi spalone, co natychmiast wykorzystują ich rodzice. Kate i Brad muszą zatem spędzić święta z jego ojcem, jej matką, jego matką i jej ojcem - cztery świąteczne spotkania w jeden dzień. Jak zakończy się to Boże Narodzenie? Czy ich związek to przetrwa?
Plusem jest wyborna obsada - rodziców głównych bohaterów grają laureaci Oskara. Reese w roli Kate jest naprawdę urocza, ale wpływ na moją opinię może mieć słabość do tej aktorki (ach ten "Spacer po linie"!). Film ma naprawdę kilka zabawnych scen, fajną muzykę, no i pokazuje, że z rodziną najlepiej się wychodzi na zdjęciu (chociaż w tym przypadku Kate mogłaby zaprotestować). Owszem, akcja jest trochę przewidywalna, ale rekompensuje to scena jasełek czy walka w dmuchanym zamku. Twórcom udało się w lekki sposób pokazać, jak ważne jest poznanie drugiej osoby oraz że święta potrafią nam czasem dopiec. Podsumowując, to dobry film świąteczny (oczywiście nie dorasta do pięt filmowi "To tylko miłość"), który można obejrzeć w zimowy wieczór. A fani Reese nie powinni się wahać ani chwili ;)