środa, 26 lutego 2014

The fault in our stars

Dziś jedna z najpopularniejszych książek dla młodzieży w Stanach (właściwie ta kategoria nazywa się young - adult i jest naprawdę bardzo, bardzo popularna!), The fault in our stars Johna Greena. 
Hazel ma 16 lat, namiętnie ogląda "America's Next Top Model", a jej ulubiona książka to "Cios udręki" Petera van Houtena. Typowa nastolatka? Niekoniecznie. Hazel zachorowała na raka tarczycy z przerzutami do płuc. Nie rusza się nigdzie bez butli z tlenem (którą nazwała Filip) i żyje tylko dzięki eksperymentalnej terapii. Zdaje sobie również sprawę, że ten cud medyczny jej nie wyleczył, podarował jedynie kilka dodatkowych lat. Nie chodzi do szkoły, kontakt z przyjaciółką ze szkolnej ławki jest coraz słabszy i na dodatek jej płuca są do kitu. Łatwo wpaść w depresję, prawda? Tak samo uważa matka Hazel, dlatego namawia dziewczynę, żeby chodziła na spotkania grupy wsparcia dla chorych na raka. To ostatnie miejsce, w którym chciałaby się znaleźć, ale nie chcąc sprawiać przykrości mamie, niechętnie idzie na spotkanie. Na miejscu spotyka Augustusa Watersa i jej spokojne życie znowu nabierze kolorów....
Opis zapowiada troszkę tandetną historię miłosną i przyznaję, że się tego obawiałam. Na szczęście niepotrzebnie. Autor łatwo mógł popaść w tani sentymentalizm, w końcu to historia o dorastaniu, pierwszej miłości, raku i umieraniu (wystarczy wspomnieć choćby "Jesienną miłość" Sparksa), ale udało mu się tego uniknąć. Oczywiście dostajemy kilka ckliwych wyznań, ale nie przeszkadzały mi aż tak bardzo. Przede wszystkim zakochałam się w bohaterach. Hazel jest inteligentna, bardzo dojrzała i ma specyficzne poczucie humoru. Augustus z kolei bardzo lubi Natalie Portman, grać na playstation i świetnie zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda (co w pewnym momencie wypomina mu jego przyjaciel). Każde z nich ma wady, nie są idealni, ale dzięki temu są bardziej bliscy czytelnikowi. Spodobał mi się również pomysł autora na użycie pewnych znaków i symboli (jak choćby Amsterdam i choroba Hazel), fajnie czyta się książkę, w której trzeba zwracać uwagę na detale, bo może się okazać, że poszczególne sceny mają jeszcze inne znaczenie.
Nie wiem jak tym razem spisał się tłumacz, ponieważ czytałam książkę w oryginale - wiadomo, że czasami tłumaczenia powodują wręcz niechęć do książki, mam jednak nadzieję, że tym razem obyło się bez zbędnych powtórzeń czy zbyt ckliwych określeń, po angielsku praktycznie ich nie ma.
Jeśli jeszcze nie czytaliście tej pozycji, a lubicie historie o dojrzewaniu i miłości, to polecam "The fault in our stars" - dla osób znających angielski na średnim poziomie czytanie w oryginale nie powinno stanowić większego problemu (może poza terminami ściśle medycznymi), ale jeśli nie czujecie się na siłach, to sięgnijcie po tłumaczenie, spędzicie bardzo przyjemnie czas razem z Hazel. A ja nie mogę się już doczekać filmu! :)

1 komentarz: