piątek, 31 października 2014

Październikowy miks instagramowy

Październik był słoneczny, książkowy (w tym miesiącu zakochałam się w Gniewie i w Jedwabniku - aczkolwiek w przypadku kryminałów zakochałam się to chyba nie jest najlepszy dobór słów), fundacyjny (zostały przyznane tytuły Stacji Kultury), serialowy (premiery, powroty, raj serialoholików), filmowy (Bogowie, Zaginiona dziewczyna czy Furia - polecam!). Ah, no i nasze rodzinna produkcja pizzy (więcej o tym tutaj). Zobaczcie zresztą sami :)

czwartek, 30 października 2014

Furia / Fury

Dziś najnowszy film Brada Pitta - Furia w reżyserii Davida Ayera. 
Kwiecień 1945 roku. Koniec wojny jest coraz bliżej, ale na terenie Niemiec wciąż trwa walka. W samym jej środku jest Don Collier (Brad Pitt) wraz ze swoją załogą. Do ich oddziału dołącza Norman (Logan Lerman), nowicjusz, który kompletnie nie nadaje się do walki. Razem ruszą na front w Furii - czołgu, który jest dla nich czymś więcej niż tylko zwykłą maszyną.
Lubię filmy wojenne, na liście moich ulubionych znajduje się m. in. Helikopter w ogniu. Czy na tej liście znajdzie się też Furia? Ogromną zaletą jest obsada, każdy gra świetnie, ale wszystkich przebija niesamowity Brad Pitt. Jego Don jest twardy, odważny i inteligentny. To doświadczony żołnierz, który jest gotów na wiele dla swojej załogi. W kolejnych scenach odkrywamy, na jak wiele. Nie zawodzi również Logan Lerman jako młody, niedoświadczony rekrut oraz Shia LaBeouf, najbardziej wierzący z całej grupy czołgista. Twórcom, poza castingiem, udały się również zdjęcia. W niezwykły sposób oddano klaustrofobiczne wnętrze czołgu, ale również sceny walki. Już dawno żadne sekwencje walki nie wciągnęły mnie tak bardzo, jak tutaj. Osoby o słabszych nerwach w trakcie kilku scen mogą poczuć mały dyskomfort, ponieważ bardzo duży nacisk postawiono na realność. Śmierć pokazana jest jak najbardziej prawdziwie, reżyser nie boi się brutalności i okrucieństwa. Film ma kilka zabawnych dialogów (chyba tylko po to, żeby rozluźnić napięcie), ale to zdecydowanie nie jest lekki film. Przejdźmy jednak do minusów, a ich niestety jest kilka. Po pierwsze, byłam w kinie z pasjonatem historii, a w szczególności II wojny światowej, dlatego od razu zostałam poinformowana o nieścisłościach historycznych, co w przypadku tak dużej produkcji nie powinno mieć miejsca. Po drugie, historia jest przewidywalna, a większość postaci bardzo stereotypowa - na tym tle wyróżnia się zdecydowanie Don, jego postać jest najbardziej złożona. Pozostali - no cóż, już po kilku scenach możemy łatwo powiedzieć, co który zrobi. Sam rytm filmu też brzmi znajomo. Jeśli oglądaliście Szeregowca Ryana, to już wiecie, czego się spodziewać - owszem, ciśnienie mi skakało, ale zakończenie nie zaskakuje, a szkoda. Na szczęście mimo pewnych schematów czas upłynął mi w kinie bardzo szybko, a to jest dla mnie oznaką dobrego filmu. Nie pobił Helikoptera w ogniu, ale zdecydowanie to jeden z najlepszych filmów wojennych, jakie widziałam.
Podsumowując, w Furii mamy rewelacyjnego Brada Pitta, świetne zdjęcia i sceny walki. Miłośników filmów wojennych nie muszę zachęcać, ale pozostałym polecam. W końcu wkurzony Brad Pitt to najlepszy Brad Pitt!

niedziela, 26 października 2014

Domowy Festiwal Pizzy

Podobno wspólne gotowanie to jeden z najpopularniejszych obecnie pomysłów na przyjęcie. Do tej pory całe jedzenie przygotowywałam wcześniej, ale wczoraj postanowiliśmy się spotkać w większym gronie na wspólne przyrządzenia pizzy. To był strzał w dziesiątkę! Mieliśmy gotowe składniki, wujek przygotował ciasto i zaczęliśmy istne, pizzowe szaleństwo. Zrobiliśmy kilka wariantów smakowych, wszystkie wyszły przepysznie! Świetna zabawa, polecam każdemu! :)

poniedziałek, 13 października 2014

Bogowie

Czwartkowy wieczór spędziłam w kinie na specjalnym pokazie filmu Bogowie w reżyserii Łukasza Palkowskiego, dlatego dziś czas na kolejny wpis filmowy.
Docent Zbigniew Religa (Tomasz Kot) pracuje w warszawskiej klinice, odbył staż w Stanach Zjednoczonych i marzy o robieniu przeszczepów. Niestety, to nie jest takie proste. Pierwsza próba przeprowadzenia tego zabiegu w Polsce zakończyła się niepowodzeniem, dlatego nikt nie chce znowu ryzykować. Nikt poza Religą, dlatego kiedy dostaje propozycję stworzenia własnej kliniki kardiochirurgicznej stawia wszystko na jedną kartę i przenosi się do Zabrza, żeby właśnie tam przeprowadzić pierwszy w Polsce udany przeszczep serca.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam, że ma powstać film o profesorze Relidze, a główną rolę dostał Tomasz Kot, nie byłam przekonana. Nie chodziło mi o umiejętności aktorskie, ale raczej o wygląd. Charakteryzacja to jedno, ale jakoś nie umiałam go sobie wyobrazić w tej roli. Jak bardzo się myliłam! Podobieństwo jest niewiarygodne! Na szczęście ta rola nie opiera się tylko na wyglądzie. Kot jest po prostu świetny. Oczywiście to też zasługa scenariusza, że jego bohater nie jest sztuczny, ale świetnie napisana postać + wybitny aktor dają niesamowity efekt. Filmowy Religa jest zabawny, ironiczny, ale również zdeterminowany. Klnie jak szewc, pali jak smok, nie wylewa za kołnierz, przeżywa śmierć swoich pacjentów i walczy do końca. Rzadko możemy w polskim kinie oglądać postać, która działa, czasami jej nie wychodzi, ale próbuje dalej, aż do skutku. Fajnie jest dla odmiany obejrzeć pozytywną historię (ale nie pozbawioną tych gorzkich momentów).  Na plus zaliczam muzykę, zdjęcia, cały drugi plan (Piotr Głowacki!), wiernie odwzorowane operacje (jak dla mnie mogli pokazać jeszcze więcej) i humor w filmie. Jednak to wszystko byłoby dodatkiem do zwykłego, dobrego filmu, gdyby nie rola Tomasza Kota. Wszystkie nagrody zasłużone, wielkie gratulacje!
Podsumowując, jeśli chcecie obejrzeć historię o kowboju znad Wisły, koniecznie zobaczcie Bogów. Naprawdę warto!

niedziela, 12 października 2014

Gniew

Bardzo długo czekałam na tę książkę - dziś kolejny wpis książkowy, czas na Gniew Zygmunta Miłoszewskiego.
Prokurator Szacki mieszka teraz w Olsztynie. Brakuje mu intrygujących spraw, dlatego początkowo nie wykazuje zainteresowania szczątkami znalezionymi w czasie robót drogowych. Zakłada, że to wojenne szczątki i postanawia przekazać szczątki na badania dla studentów. Okazuje się jednak, że to, co miało być zwykłym odfajkowaniem Niemca, staje się początkiem najtrudniejszej sprawy w całej jego karierze.
Na początek kilka słów wyjaśnienia. Po pierwsze, bardzo lubię książki Miłoszewskiego. Po drugie, mam słabość do dobrych kryminałów. A po trzecie, uwielbiam prokuratora Teodora Szackiego. Czasami nie zgadzam się z jego poglądami, irytuje mnie, ale i tak go uwielbiam. To moim zdaniem jedna z najlepiej napisach postaci w polskich kryminałach, a nawet nie tylko w polskich. Dlatego kiedy zobaczyłam, że Gniew jest już dostępny, od razu trafił do moich rąk. Miałam spore oczekiwania wobec tej części, w końcu dwie poprzednie były świetne i wysoko ustawiły poprzeczkę, na szczęście nie zawiodłam się. Szacki wrócił w świetnej formie. Świetna historia, która nie pozwala odłożyć książki zanim się ją skończy, ale która jednocześnie niepokoi i daje do myślenia. Motywem przewodnim tej części jest oczywiście morderstwo (czyli to, co nasz ulubiony pan prokurator lubi najbardziej), ale również przemoc w rodzinie. Kiedy czytałam Millennium, byłam przerażona tym, co wyprawiali tam bohaterowie, ale z tyłu głowy pojawiała się myśl, że to przecież nie u nas takie rzeczy, tylko w Skandynawii. Miłoszewski po raz kolejny opisuje problemy, których nasz piękny kraj nie może się wyprzeć. W Uwikłaniu czytaliśmy o tym, jaki wpływ na życie zwykłych ludzi ma władza, w Ziarnie prawdy o tym, że niektórzy wciąż mają problem z ludźmi innego pochodzenia, zaś w Gniewie dostajemy obraz tego, jak wielką krzywdę powoduje przemoc domowa. To wszystko może się przecież dziać w domu obok, a nie w kraju oddzielonym od nas Morzem Bałtyckim. Nie mogłam się od tej myśli uwolnić w trakcie czytania. Nie zmieniło to jednak faktu, że książkę czytało mi się świetnie. Bardzo podobał mi się zabieg, który sprawił, że zastanawiałam się nie tylko kto zabił, ale też kto zostanie zabity. Autor jak zwykle podrzucał tropy, niektóre z nich tylko po to, żeby wyprowadzić czytelnika w pole. Kilka razy dałam się nabrać, ale wcale mi to nie przeszkadza, lubię, kiedy muszę wysilić głowę w czasie lektury. Dobry kryminał charakteryzuje się tym, że po 20 stronach nie wiemy, kto jest winny. A tutaj dokładnie tak jest.
Jeśli jeszcze nie czytaliście książek o prokuratorze Szackim, koniecznie biegnijcie nadrobić zaległości, bo Gniew już na Was czeka. Naprawdę warto!

sobota, 11 października 2014

Zaginiona dziewczyna / Gone girl

Ten film był na mojej liście "muszę go obejrzeć!" od chwili, gdy obejrzałam pierwszy zwiastun, dlatego wczorajsza popołudnie spędziłam w kinie (już się naczekałam). Dziś ekranizacja bestsellerowej powieści Gillian Flynn - Zaginiona dziewczyna w reżyserii Davida Finchera. 
Jest upalny poranek 5 lipca. Nick (Ben Affleck) i Amy (Rosamund Pike) świętują 5 rocznicę ślubu. Niestety, Amy właśnie zaginęła - co prawda Nick od razu zgłasza to na policję, ale jego dziwne zachowanie sprawia, że staje się głównym podejrzanym. Czy fakty za zaginięciem Amy stoi Nick? A może jej były chłopak, który miał na jej punkcie obsesję? 
Film jest bardzo wierną ekranizacją literackiego pierwowzoru, co w sumie nie powinno dziwić, ponieważ autorka książki, Gillian Flynn, napisała również scenariusz (tak przy okazji, moją recenzję książki znajdziecie TUTAJ). Owszem, kilka wątków zostało wyciętych lub okrojonych, jak na przykład relacje Amy z matką Nicka, ale nie wpłynęło to na logiczny ciąg zdarzeń, które możemy oglądać na ekranie. Zresztą, film trwa prawie 2,5 godziny, umieszczenie w nim wszystkiego spowodowałoby wydłużeniem go o jeszcze jakąś godzinę. Mniejsza o to, przejdźmy do samej historii. Byłam ciekawa, jak Fincher pokaże coś, co w przypadku książki było łatwe, czyli narrację prowadzoną z perspektywy dwóch osób. Na papierze mamy po prostu kolejne rozdziały, jeden to wersja Nicka, kolejny Amy, ale jak pokazać to na ekranie? Na szczęście nie było się o co martwić, poradził z tym sobie bez problemu. Łatwo możemy rozpoznać, kiedy widzimy relację Nicka, a kiedy Amy. Dla osób, które nie czytały książki, rozwiązywanie zagadki zaginięcia Amy będzie największą zaletą filmu, twórcy nie boją się podpuszczać widzów, podrzucać nowe tropy, dorzucać nieoczekiwane zwroty akcji (ja już wiedziałam, co mnie czeka, ale nie zmienia to faktu, że świetnie się to ogląda). Jeśli chodzi o wybór obsady, to nie mam żadnych zastrzeżeń. Wszyscy grają dobrze, nawet Ben Affleck, którego do tej pory bardziej ceniłam jako reżysera niż jako aktora. Spodobała mi się Kim Dickens w roli policjantki prowadzącej śledztwo i Tyler Perry jako niezwykle skuteczny prawnik, ale film ukradła Rosamund Pike. Jest absolutnie wspaniała! Zgadzam się z opiniami, że już powinna zacząć rozglądać się za odpowiednią sukienką, ponieważ będzie jej potrzebna na gali Oscarów - nominację ma w kieszeni. Na plus na pewno należy dodać klimat filmu (ale to film Finchera, więc nic nowego), muzykę i jeszcze raz Rosamund Pike. Dzięki roli Amy wreszcie zostanie doceniona przez widzów na całym świecie. Na koniec drobne ostrzeżenie, film zawiera brutalne sceny, zdecydowanie nie dla dzieci.
Jeśli nie macie planów na ten weekend, to koniecznie idźcie do kina na "Zaginioną dziewczynę" albo przeczytajcie książkę pod tym samym tytułem. Naprawdę warto!

niedziela, 5 października 2014

I LUB YOU!

Kiedyś wspominałam, ile dla mnie znaczy Teatrikon (możecie poczytać o tym m. in. TUTAJ). Wszystko zaczęło się dla mnie w liceum i trwa aż do dziś. Niezmiernie cieszę się, że mogę napisać, że kolejni licealiści razem z Teatrikonem realizują swoje pasje, marzenia, uczą się nowych umiejętności. Wiem, jakie to bywa stresujące, ile wysiłku to kosztuje. Wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy, dlatego dzisiaj chcę napisać o jednym z nowych projektów fundacji, który działa coraz prężniej właśnie dzięki grupie licealistów. Przed Wami I LUB YOU.
I LUB YOU to portal prowadzony przez licealistów, ale skierowany nie tylko do nich. Młodzi dziennikarze piszą o tym, co ich zdaniem jest w Lublinie fajne, warte uwagi. Z każdym kolejnym artykułem piszą coraz lepiej, szlifują swój warsztat. Jeśli jeszcze nie odwiedziliście ich portalu, koniecznie nadróbcie zaległości, naprawdę warto!

sobota, 4 października 2014

Neapol

Neapol to zdecydowanie jedno z najbardziej oryginalnych miast we Włoszech. Różni się od poukładanych przedstawicieli północy, jak Mediolan, Brescia czy Werona, ale jeśli przyjrzymy się perełkom z południa, jak choćby Amalfi (już niedługo zdjęcia z tego cudownego miejsca), to też z łatwością zauważymy sporo różnic. Neapol ma wyjątkowy klimat, jakiego nie znajdziecie nigdzie indziej. Bardzo wąskie uliczki, sznurki z praniem i flagami porozwieszane między kamienicami, maleńkie sklepiki i luksusowe butiki, najlepsza margerita, no i samochody. Kwestia samochodów w Neapolu to temat na osobny wpis, a nawet na całą książkę. Spędziliśmy w tym mieście 3 dni i zorganizowaliśmy rodzinny konkurs: kto zobaczy nieporysowany samochód, wygrywa. Jak wyjeżdżaliśmy, to wynik wynosił 0;0. Nie ma się jednak czemu dziwić, ponieważ jazda autem po Neapolu jest nieporównywalna do jazdy po jakimkolwiek innym mieście (nawet z perspektywy pasażera. Mój tata, który siedział za kierownicą, na pewno się ze mną zgodzi). Światła i znaki są dla mięczaków, każdy jedzie według swojego pomysłu. Kierunkowskazów praktycznie nie używają, za to czasami wystawią rękę sygnalizując, gdzie chcą skręcić. Właśnie, jazda z ręką wystawioną za okno to powszechny widok - w tym miejscu muszę niestety wspomnieć o ogromnej wadzie Neapolu. Kiedy czytałam, że śmiecie na ulicy to problem we Włoszech, zawsze ze śmiechem wspominałam czyste chodniki w Padwie czy Rzymie (co przy olbrzymiej ilości turystów jest naprawdę godne uwagi). Potem znalazłam opinię, że na północy jest dobrze, ale na południu jest okropnie, w Neapolu jeszcze gorzej, a na Sycylii to już szkoda słów. Powiem tak: na Sycylii są miejsca, gdzie zobaczycie jakieś śmieci przy drodze, ale Neapol... To faktycznie zupełnie inna para kaloszy. Byłam świadkiem, jak elegancka pani zatrzymała mocno poobijany samochód, wystawiła rękę przez okno, wyrzuciła worek ze śmieciami i odjechała. Na jej usprawiedliwienie dodam, że trafiła w okolice przepełnionego kontenera. Tylko dlaczego w ogóle to zrobiła? Dlaczego mieszkańcy robią to swojemu miastu? Neapol oferuje przepiękne zabytki, pyszne jedzenie, dlatego nie rozumiem, po co do tej mieszanki dorzucają jeszcze śmieci (a w niektórych dzielnicach całe tony śmieci). Nie zmienia to jednak faktu, że o tym mieście nie można zapomnieć. Mam w planach wrócić tam jeszcze, tym razem nie udało mi się przejechać metrem (a ja tak kocham metra!) ani zjeść pizzy w najsłynniejszej pizzerii (oczywiście chcieliśmy tam zjeść akurat tego dnia, kiedy lokal był zamknięty...), a tymczasem zapraszam Was do obejrzenia zdjęć z tego niezwykłego miasta.