W ramach oczekiwania na następny odcinek Sherlocka, przeczytałam wczoraj kolejną książkę sir Arhura Conana Doyle'a - tym razem czas na "Znak czterech".
Sherlock Holmes i dr Watson powracają w drugiej książce, aby rozwikłać sprawę pereł, zaginionego skarbu i tajemniczego morderstwa. Do detektywa zgłasza się panna Mary Morstan - jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach kilka lat wcześniej, a 5 lat po jego śmierci zaczęła dostawać przepiękne perły, jedną co rok. W końcu ktoś postanowił się z nią skontaktować osobiście, dlatego zwróciła się o pomoc do Holmesa. Początkowo łatwa sprawa zaczyna się komplikować coraz bardziej...
Uwielbiam Sherlocka. Uwielbiam go w filmowym wydaniu Roberta Downey Jr., jeszcze bardziej w serialowej wersji Benedicta Cumberbatcha, od pewnego czasu nadrabiam też zaległości w literackim pierwowzorze. "Studium w szkarłacie" mnie nie zachwyciło, ale postanowiłam nie odpuszczać tak łatwo. Na szczęście dla mnie okazało się, że "Znak czterech" spodobał mi się dużo bardziej. Intrygująca zagadka, fajne postacie i sam Sherlock. W tej części mamy okazję poznać go jeszcze lepiej: kiedy mu się nudzi, bierze kokainę (pobudza jego umysł, który nie ma nic do roboty, jeśli Sherlock nie rozwiązuje żadnej zagadki), ma o sobie wysokie mniemanie, świetny dar do udawania innych oraz poczucie humoru. Wątek Mary i Watsona mnie nie porwał, ale wszystkie minusy wynagrodził mi Holmes. W najbliższym czasie na pewno sięgnę po inne książki o najsłynniejszym detektywie, ale chwilowo nie mogę się doczekać kolejnego odcinka - to już jutro! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz