Dzisiaj pora na jedną z moich ulubionych komedii romantycznych, czyli "Wimbledon" w reżyserii Richarda Loncraine'a.
Petera Colta (Paul Bettany) poznajemy, kiedy dostaje dziką kartę na Wimbledon. Zniechęcony licznymi porażkami 37-letni Brytyjczyk decyduje, że będzie to jego ostatni turniej. Kiedy przybywa do Londynu przypadkowo dostaje klucze do najlepszego apartamentu w hotelu - tak właśnie poznaje Liz (Kirsten Dunst), młodą, ambitną Amerykankę, która przybyła do Anglii z postanowieniem wygrania Wimbledonu. Nieoczekiwane spotkanie powoli zmienia się w płomienny romans. Tylko czy w czasie tak ważnego momentu w ich karierze jakim jest Wimbledon nie powinni skupić się wyłącznie na grze?
Jak na samym początku napisałam, "Wimbledon" to jedna z moich ulubionych komedii romantycznych (za którymi akurat niezbyt przepadam). Dlaczego? Ze względu na to, że jest to naprawdę komedia - jest mnóstwo zabawnych momentów, chociażby wątek agenta głównego bohatera. Poza tym, widać typową dla Brytyjczyków lekkość w robieniu takich filmów - akcja idzie sprawnie do przodu, możemy posłuchać bardzo dobrze dobranego soundtracku, no i przede wszystkim klimat jest wyjątkowy, mamy okazję poczuć się, jakbyśmy oglądali prawdziwy turniej tenisowy. Mnie osobiście rozbraja postać Petera Colta - jest uroczy, niezdarny, posiada ubóstwiane przeze mnie typowe brytyjskie poczucie humoru, jest przystojny, a na dodatek jego monologi w trakcie gry powalają na łopatki.
Podsumowując, jeśli lubicie tenis, Paula Bettany, Londyn, miłe i śmieszne komedie albo macie ochotę obejrzeć Kirsten Dunst w kusej spódniczce lub po prostu bardzo miło spędzić czas, to zdecydowanie polecam Wam ten film.
Podsumowując, jeśli lubicie tenis, Paula Bettany, Londyn, miłe i śmieszne komedie albo macie ochotę obejrzeć Kirsten Dunst w kusej spódniczce lub po prostu bardzo miło spędzić czas, to zdecydowanie polecam Wam ten film.