piątek, 6 czerwca 2014

Gwiazd naszych wina / The fault in our stars

Dzisiaj wpis o filmie, który od dziś można oglądać w kinach - Gwiazd naszych wina w reżyserii Josha Boone'a.

Hazel (Shailene Woodley) lubi America's Next Top Model, książkę Cios udręki i wszędzie chodzi z butlą z tlenem - tylko dzięki niej jest w stanie oddychać, bo Hazel ma raka tarczycy z przerzutami do płuc. Jej mama razem z lekarką twierdzą, że dziewczyna ma depresję, więc wysyłają ją na spotkania grupy wsparcia. Hazel chodzi na nie tylko po to, żeby nie sprawiać przykrości rodzicom, ale pewnego dnia poznaje Augustusa (Ansel Elgort), który z powodu raka stracił nogę i nagle spotkania stają się trochę bardziej przyjemne. Jak się zakończy ta znajomość?

Film jest ekranizacją książki Johna Greena pod tym samym tytułem (moje wrażenia po lekturze znajdziecie TUTAJ) i co warto podkreślić, całkiem wierną ekranizacją. Owszem, wielbiciele książki będą narzekać, że kilku scen brakuje, ale moim zdaniem twórcom udało się zachować klimat literackiego pierwowzoru. Największa w tym zasługa Shailene Woodley - Hazel w jej wykonaniu jest naturalna, szczera i idealnie odwzorowuje to, co wyobrażałam sobie czytając książkę. Cała obsada stanęła na wysokości zadania, w końcu na liście płac znajdziemy takie nazwiska jest Laura Dern czy Willem Defoe. Spodobała mi się ścieżka dźwiękowa, a sceny w Amsterdamie spowodowały, że jeszcze bardziej chcę odwiedzić to miasto (chętnie zjadłabym też kolację w takiej uroczej restauracji...). Film nie jest idealny, ma kilka scen, które są podręcznikowymi wyciskaczami łez (udały się, kilka osób na sali kinowej przepłakało pół seansu), podobnie jak w książce, ale wszystkie te sceny są dobrze zagrane, nie czuć w nich sztuczności. Największą zaletą jest fakt, że to nie jest film o śmierci. Owszem, śmiertelna choroba jest tu obecna, nie da się o niej zapomnieć, ale mimo wszystko najważniejsze jest tu życie. Jego celebracja, nawet najmniejszych, najbardziej zwykłych chwil. Brzmi tandetnie? Może trochę, jednak po wyjściu z kina miałam poczucie, że naprawdę warto doceniać to, co mamy. Historia Hazel udowadnia, że życie nie jest idealne, ale nie oznacza to, że nie powinniśmy go doceniać. 
Podsumowując, jeśli lubicie wzruszające historie miłosne, to jest to dla Was pozycja obowiązkowa, podobnie, jeśli przeczytaliście książkę. Ja polecam film tym, którzy chcą naprawdę przyjemnie spędzić 2 godziny - ja wyszłam z kina zadowolona, czego i Wam życzę. :)

4 komentarze:

  1. wczoraj widziałam zwiastun w kinie i już mi się chciało ryczeć :p może też się wybiorę, skoro mówisz, że niezły ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę całkiem niezły, fajna chemia między dwójką głównych bohaterów, świetna ścieżka dźwiękowa i wierna ekranizacja książki. Oglądałam już kilka filmów o podobnej tematyce (jak np "Szkołę uczuć", której wyjątkowo nie lubię), ale ten daje radę ;)
      a na czym byłaś wczoraj w kinie? :)

      Usuń
  2. brrr, nie znoszę "Szkoły uczuc" !

    wczoraj bylam na "Yves Saint Laurent", ciekawy film biograficzny, nieźle zagrany i z cudownym paryskim klimatem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Racja, aktorka pierwszoplanowa była świetnym wyborem! I też zauważyłam, że mało umierania w tym filmie, co się jak najbardziej ceni :)

    OdpowiedzUsuń