Dziś najnowszy film Małgośki Szumowskiej, "W imię".
Mała miejscowość na końcu świata. W parafii pojawia się nowy ksiądz, Adam (Andrzej Chyra). Przeniesiony z dużego miasta wyraźnie wyróżnia się wśród mieszkańców - biega, nosi markowe ciuchy, ma laptopa, a muzyki słucha z ipoda. Z drugiej strony jest duchownym w pełnym tego słowa znaczeniu - pełen wiary, energii i pasji. Prowadzi również przy kościele ośrodek dla tak zwanej "trudnej młodzieży" - przyjaźń z jednym z takim chłopaków będzie mieć wpływ nie tylko na nich dwoje, ale na całą społeczność...
Zacznę od pozytywów, a jest ich całkiem sporo. Przede wszystkim film zachwycił mnie stroną wizualną. Wszystkie kadry są przemyślane, świetnie sfilmowane, zachwycają kompozycją i kolorystyką. Już dawno żaden film nie zrobił na mnie takiego wrażenie. Ogromnym plusem jest również ścieżka dźwiękowa, zwłaszcza utwór "Funeral", który można usłyszeć w czasie sceny procesji. Co do samej historii - według mnie to wzruszająca opowieść o samotności, walce ze swoimi słabościami, emocjami, pragnieniami i wątpliwościami. Wielkie brawa dla Andrzeja Chyry - jako Adam jest rewelacyjny. Fajnym posunięciem było obsadzenie naturszczyków w roli chłopaków z ośrodka (poza Dynią, czyli Mateuszem Kościukiewiczem i Blondynem, którego grał Tomasz Schuchardt), wypadli naturalnie i wiarygodnie. Nie do końca przekonuje mnie użycie tak wielu symboli (Adam - Ewa, pieta, itd), ale spodobał mi się przemycenie do poważnego scenariusza kilku zabawnych i ironicznych momentów.
Ten film wzbudza kontrowersje od dawna - tak naprawdę zanim powstał, już wzbudzał sporo emocji. Czy oburzenie niektórych środowisk było słuszne? Moim zdaniem nie, ale o tym warto się przekonać samemu. Według mnie warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz