Piętnastoletni Charlie (Logan Lerman) zaczyna naukę w szkole średniej. W wakacje przeżył dramat - jego przyjaciel popełnił samobójstwo. Wrażliwy chłopak w nowej szkole poznaje przyjaciół - Sam (Emma Watson) i Patricka (Ezra Miller), którzy pomogą mu przebrnąć przez pierwszy rok w liceum.
Czekałam na ten film od dawna. Jakiś czas temu przeczytałam książkę, na podstawie której został on nakręcony (dla zainteresowanych: moja recenzja książki). Kiedy dowiedziałam się, że reżyserem jest Stephen Chbosky, czyli autor, poczułam ulgę - nie będzie wielu zmian. Informacje o obsadzie też napawały optymizmem: Kate Walsh w roli matki Charliego, Emma Watson jako Sam, Paul Rudd jako nauczyciel czy wreszcie Logan Lerman jako Charlie. Miałam spore oczekiwania wobec tej produkcji i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zostały one spełnione. Zauroczył mnie klimat filmu - twórcom świetnie się udało odtworzyć klimat lat 90-tych. Wpływ miały na to nie tylko kostiumy (małe spostrzeżenie: to było tak niedawno temu, a jak zdążyła się zmienić moda, niesamowite!), ale również rewelacyjny soundtrack. Znajdziemy na nim Davida Bowie, The Smiths czy Dexys Midnight Runners. Cudowna mieszanka! Plusem jest to, że ukazali na ekranie większość rzeczy zawartych w książce, mimo, że niektóre z nich są kontrowersyjne - narkotyki, seks czy przemoc. Nie udałoby się to jednak, gdyby nie aktorzy. Wszyscy spisali się na medal. Logan jako Charlie jest naprawdę dobry, zagubiony, niepewny siebie outsider. Zauroczyła mnie Emma w roli Sam - nie dziwię się, że Charlie się w niej zakochał, jest zabawna, trochę szalona, totalnie ją kupiłam. Wspaniale wypadł Ezar Miller jako Patrick - jest niesamowicie zabawny, ale potrafi wzruszyć. Poza tym jego Patrick nie jest kolejnym stereotypowym gejem, tylko facetem z krwi i kości. Miła odmiana. Fajnie wypadła Nina Dobrew jako siostra Charliego i Melanie Lynskey w roli ciotki Helen. Bardzo podobały mi się sceny z "Rocky Horror Picture Show" i z balu, a nagrywania składanek ulubionych utworów na kasety przypomniało mi moje dzieciństwo (aczkolwiek ja nie nagrywałam ich dla ukochanego, tylko dla siebie).
Podsumowując, "The perks of being a wallflower" to bardzo dobry film. Wzruszył mnie, rozbawił, zauroczył. Zdecydowanie go polecam!
Czekałam na ten film od dawna. Jakiś czas temu przeczytałam książkę, na podstawie której został on nakręcony (dla zainteresowanych: moja recenzja książki). Kiedy dowiedziałam się, że reżyserem jest Stephen Chbosky, czyli autor, poczułam ulgę - nie będzie wielu zmian. Informacje o obsadzie też napawały optymizmem: Kate Walsh w roli matki Charliego, Emma Watson jako Sam, Paul Rudd jako nauczyciel czy wreszcie Logan Lerman jako Charlie. Miałam spore oczekiwania wobec tej produkcji i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zostały one spełnione. Zauroczył mnie klimat filmu - twórcom świetnie się udało odtworzyć klimat lat 90-tych. Wpływ miały na to nie tylko kostiumy (małe spostrzeżenie: to było tak niedawno temu, a jak zdążyła się zmienić moda, niesamowite!), ale również rewelacyjny soundtrack. Znajdziemy na nim Davida Bowie, The Smiths czy Dexys Midnight Runners. Cudowna mieszanka! Plusem jest to, że ukazali na ekranie większość rzeczy zawartych w książce, mimo, że niektóre z nich są kontrowersyjne - narkotyki, seks czy przemoc. Nie udałoby się to jednak, gdyby nie aktorzy. Wszyscy spisali się na medal. Logan jako Charlie jest naprawdę dobry, zagubiony, niepewny siebie outsider. Zauroczyła mnie Emma w roli Sam - nie dziwię się, że Charlie się w niej zakochał, jest zabawna, trochę szalona, totalnie ją kupiłam. Wspaniale wypadł Ezar Miller jako Patrick - jest niesamowicie zabawny, ale potrafi wzruszyć. Poza tym jego Patrick nie jest kolejnym stereotypowym gejem, tylko facetem z krwi i kości. Miła odmiana. Fajnie wypadła Nina Dobrew jako siostra Charliego i Melanie Lynskey w roli ciotki Helen. Bardzo podobały mi się sceny z "Rocky Horror Picture Show" i z balu, a nagrywania składanek ulubionych utworów na kasety przypomniało mi moje dzieciństwo (aczkolwiek ja nie nagrywałam ich dla ukochanego, tylko dla siebie).
Podsumowując, "The perks of being a wallflower" to bardzo dobry film. Wzruszył mnie, rozbawił, zauroczył. Zdecydowanie go polecam!
Ezra MILLER. poza tym, zgadzam się z recenzją. c; chociaż potępiam spam na fb.
OdpowiedzUsuńLiterówka, już poprawiłam, dzięki za zwrócenie uwagi ;)
Usuń