Dzisiaj pora na film, które niedawno wszedł na nasze ekrany. "Jestem Bogiem" to najnowsze dzieło Neila Burgera, reżysera takich filmów jak "Iluzjonista" czy "Szczęśliwy powrót".
Zachęcona gwiazdorską obsadą (najbardziej przekonało mnie nazwisko Roberta de Niro na plakacie) i udanym wg mnie "Iluzjonistą" wybrałam się do kina. Niestety, tym razem nie wyszłam z niego już tak zadowolona.
Po pierwsze, reżyser i scenarzysta nie wykorzystali potencjału, jakim dysponowali - główny bohater grany przez Bradley'a Coopera to Eddie, uzależniony od prochów pisarz, cierpiący na brak weny, a na dodatek niedawno rzuciła go dziewczyna. Pewnego dnia dostaje narkotyk, dzięki któremu staje się "bogiem" - w kilka dni kończy książkę, błyskawicznie uczy się języków obcych, staje się rekinem giełdowym, no i odzyskuje ukochaną. Żeby nie było tak kolorowo, ma problem z nieciekawym facetem, od którego pożyczył pieniądze, zostaje oskarżony o morderstwo, zaczyna mieć braki w pamięci, a puszka z narkotykami coraz szybciej się opróżnia.... Dużo wątków, niektóre moim zdaniem wprowadzone na siłę i niezbyt przekonująco zakończone.
Po pierwsze, reżyser i scenarzysta nie wykorzystali potencjału, jakim dysponowali - główny bohater grany przez Bradley'a Coopera to Eddie, uzależniony od prochów pisarz, cierpiący na brak weny, a na dodatek niedawno rzuciła go dziewczyna. Pewnego dnia dostaje narkotyk, dzięki któremu staje się "bogiem" - w kilka dni kończy książkę, błyskawicznie uczy się języków obcych, staje się rekinem giełdowym, no i odzyskuje ukochaną. Żeby nie było tak kolorowo, ma problem z nieciekawym facetem, od którego pożyczył pieniądze, zostaje oskarżony o morderstwo, zaczyna mieć braki w pamięci, a puszka z narkotykami coraz szybciej się opróżnia.... Dużo wątków, niektóre moim zdaniem wprowadzone na siłę i niezbyt przekonująco zakończone.
Aktorsko nie jest tak najgorzej. Bradley Cooper gra przekonująco, ale zachowanie jego bohatera pozostawia wiele do życzenia - logika jego działań jest czasami naprawdę pokraczna. Nawet Robert de Niro jako wpływowy biznesmen, który zaczyna współpracę z Eddiem, nie wspiął się na wyżyny swoich możliwości,
a szkoda.
a szkoda.
Na plus można zapisać muzykę, efekty specjalne, zdjęcia (oprócz scen, kiedy kamera pędzi przez miasto - co za dużo, to niezdrowo, mnie się zrobiło niedobrze jak po jeździe rollercoasterem) no i pomysł. Naprawdę szkoda, że nie został w pełni wykorzystany.