"Kocham Kino" organizuje specjalne pokazy przedpremierowe filmów - to właśnie na takim pokazie byłam w czwartkowy wieczór (wygrane bilety mnie wyjątkowo zachęciły). Powód? Jack Strong w reżyserii Władysława Pasikowskiego.
Pułkownik Kukliński (Marcin Dorociński) podejmuje się współpracy z amerykańskim rządem, aby zapobiec nadchodzącemu konfliktowi nuklearnemu. Jego decyzja wpłynie nie tylko na losy jego najbliższych, ale również ZSRR i Stanów Zjednoczonych.
Opisu fabuły wystarczy - historia Kuklińskiego jest w końcu powszechnie znana. Przejdę zatem do samego filmu. Zapowiadany jako filmowe wydarzenie roku niestety nim nie jest. Na początku zwiastun - sugeruje film akcji, pełen pościgów i akcji godnych 007, a w czasie oglądania okazuje się, że dostaliśmy thriller szpiegowski. Osobiście ucieszyło mnie to, że twórcy pozostali wierni pokazywanym wydarzeniom (to w końcu Polska lat 70-tych i 80-tych, a nie egzotyczny kraj,w którym misję wypełnia James Bond). Przez większość czasu czuć napięcie i strach, jaki towarzyszył Kuklińskiemu. Dorociński świetnie pokazał, jak ciężkie zadanie miał do wykonania Kukliński - nie mógł nikomu o tym powiedzieć (nawet amerykański łącznik chciał się z nim kontaktować osobiście tak rzadko, jak to tylko możliwe), jego osobista misja narażała na niebezpieczeństwo całą jego rodzinę, która niezbyt dobrze znosiła jego izolację i późne powroty do domu. Żona (Maja Ostaszewska) zaczęła go podejrzewać o posiadanie kochanki, synowie go nie szanowali (uważali, że jako żołnierz Ludowego Wojska Polskiego sprzedał swoje ideały i stał się tacy, jak inni). Dodajmy do tego ciągłe ryzyko dekonspiracji, która zaowocowałoby jego śmiercią, a dostajemy pełny obraz jego sytuacji. Kukliński w filmie Pasikowskiego pokazywany jest jako bohater, który dla wyższych celów zdradza tajemnice wojskowe obcemu rządowi, ale jak sam podkreśla, robi to by zapobiec wybuchowi III wojny światowej. No i nie chce za to ani grosza - w taką postawę nie wierzą ani Amerykanie (Wszyscy chcą naszych pieniędzy!), ani szukający przecieku w szeregach polskiej armii Rosjanie i Polacy. Największe brawa w filmie należą się oczywiście Marcinowi Dorocińskiemu - Kukliński w jego wydaniu nie jest jednowymiarowy. Czasem brawurowy niczym Agent Jej Wysokości, czasem przerażony tym, co zrobił. Świetnie spisali się również charakteryzatorzy, widać to zwłaszcza w scenach w Waszyngtonie (na początku miałam wrażenie, że to fragmenty prawdziwych przesłuchań, uderzające wręcz podobieństwo!). Film jest bardzo spójny wizualnie, twórcy zadbali o każdy szczegół. Na uwagę zasługują kostiumy i wnętrza. Co do aktorów, to najlepszy na drugim planie jest Ireneusz Czop w roli Mariana Rakowieckiego i Zbigniew Zamachowski jako Gendera oraz Dimitri Bilow, czyli Iwanow. Niektóre postacie wydawały mi się przeszarżowane, jak chociażby Kulikov, którego zagrał Oleg Maslennikov. Mam również zastrzeżenia do scenariusza (aczkolwiek nie tym, że niektóre rzeczy można było przewidzieć - taki komentarz usłyszałam po wyjściu z kina. Film na faktach i coś można było przewidzieć? Niesamowite!), ponieważ niektóre dialogi brzmiały trochę sztucznie, no i za mało tu charakterystycznych dla Pasikowskiego soczystych fragmentów (ale to pewnie po to, żeby do kina mogły pójść całe szkoły, w końcu przeklinanie na ekranie owocuje podwyższeniem kategorii wiekowej filmu).
Podsumowując, Jack Strong to całkiem dobry film szpiegowski, ze świetną rolą Dorocińskiego. Nie jest to najlepszy film, jaki ostatnio widziałam, ale i tak uważam, że warto się z nim zapoznać - choćby po to, by bliżej poznać historię pułkownika Ryszarda Kuklińskiego.